Karmiłam mojego maluszka jedynie 3 miesiące, choć pragnęłam, aby ten proces trwał przynajmniej pół roku, a najlepiej rok.
Ból po cesarskim cięciu był w moim przypadku ogromny – z ledwością wstawałam z łóżka, chodziłam zgarbiona, bo jedynie wtedy jakoś dało się go znieść. Jednak dawałam radę. Musiałam.
Minęły kolejne dwa dni niełatwego pobytu w szpitalu, po których w sali znowu pojawił się mój chodzący pech – wredna położna, która była obecna przy moim porodzie. Nie miałam jeszcze pokarmu w piersiach, przykładałam cały czas małego według ich zaleceń, ale co miałam na to poradzić? Podobno po cesarskim cięciu pokarm pojawia się później. Niestety ona nie uwierzyła mi na słowo i przy gościach, którzy odwiedzili kobietę z łóżka obok, podniosła mi koszulę i wyciskała piersi z taką siłą, że z bólu znowu łzy napłynęły mi do oczu. Jakby kobiety mało upokorzeń przechodziły w trakcie porodu i po nim, trzeba dodatkowo je dobijać, prawda? Można przykładowo pokazać ich cycki ludziom z zewnątrz, a co! Miałam ochotę zrobić tej babie to samo, ale… nie, pomyślałam, lepiej nie. Bardziej ucierpieliby przy tym goście mojej współlokatorki. 🙂
Wróćmy do karmienia. Przykładałam małego i przykładałam, efektem czego pokarm pojawił mi się na następny dzień. Niestety, mały zwyczajnie się nim nie najadał. Gdy pielęgniarka od noworodków zauważyła, że mały ssie pierś, stwierdziła, że więcej mu butelki nie da. Chodziłam i prosiłam, karmiłam go cały dzień od rana do wieczora, ale on nieustannie chciał więcej. Płakał, krzyczał – o chwilowym odpoczynku po ciężkim porodzie i cesarskim cięciu mogłam pomarzyć. W tym miejscu powinnam dostać fachową pomoc, poradę, wytłumaczenie, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej – przecież pielęgniarki chyba powinny wiedzieć lepiej, czy z początku pokarm nie jest zbyt wartościowy (bynajmniej mój nie był). Żadne prośby do nich nie docierały. Byłam wykończona, nie mogłam nawet spokojnie pójść (a raczej doczołgać się) do toalety i wieczorem w końcu rozpłakałam się przy pielęgniarce, błagając o butelkę. Gdybym mogła, uklękłabym przed nią – naprawdę wówczas miałam takie myśli, ale ból rozrywający mój brzuch po prostu mi na to nie pozwalał, a na własne życzenie nie korzystałam z żadnych leków przeciwbólowych (chciałam szybko przyzwyczaić się do tego bólu, bo wiedziałam, że w szpitalu będę musiała sama sobie ze wszystkim radzić – pieszczenie się ze sobą na pewno by w tym nie pomogło). Nie mogłam znieść cierpienia mojego małego dzieciątka, które ciągle płakało, bo było głodne. Reakcja pielęgniarki była następująca: „Ja widzę, że pani ma pokarm i choćby miała pani całą noc karmić, nie dam butelki”.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezsilna.
Wobec tego nadal karmiłam małego (jakie miałam wyjście?), klnąc w myślach na te babsztyle i mając nadzieję, że jakimś telepatycznym sposobem sprawię, iż wyłączy im się telewizor lub spadną ze swojego wygodnego fotela. Mały nie mógł spać – co kilka minut na przemian budził się, płakał, zasypiał przy piersi. Był głodny i w końcu po którymś razie zaczął się drzeć. Nie płakać, po prostu darł się, jakby już sam stracił cierpliwość i był na granicy wytrzymałości. Nie chciał już nawet chwycić mojej piersi – nie dziwię się, sama bym nie chciała. To tak, jakby cały dzień prosić kogoś o jedzenie, a ktoś daje nam cały czas na siłę butelkę wody do ust.
Męczyliśmy się całą noc.
Nad ranem, gdy już zupełnie wykończona ponownie poszłam do pielęgniarki, błagając o butelkę, w końcu mi ją dała, twierdząc, że dziecko tak się drze, że cały oddział je słyszy i muszę go w końcu tą butelką uciszyć (a wcześniej się nie dało?). Po tym epizodzie mały nie chciał więcej ciągnąć piersi, w związku z czym zainwestowaliśmy w nakładki silikonowe, tzw. „kapturki”. Rewelacja. Pomogło od razu. Żadnego bólu. Zaczęło się prawdziwe karmienie naturalne. Po tygodniu opuściliśmy szpital i wróciliśmy do domu. Młody od tej pory potrafił wisieć mi przy piersi przez większość dnia i kilka godzin w nocy, uspokajał się jedynie przy karmieniu i zasypiał. Odkładany budził się. O ile w dzień nie przeszkadzało mi to tak bardzo – ograniczyło jedynie wykonywanie moich codziennych obowiązków, o tyle w nocy postanowiłam pójść na łatwiznę i podawać mu butelkę – musiałam przecież przespać chociaż 3 godziny bez przerwy, bo chodziłam jak zombie.
Swoją drogą, karmienie naturalne to super sprawa – rzeczywiście umacnia powstałą więź matki i dziecka. W ciągu dnia cieszyliśmy się swoją bliskością, naszymi wyjątkowymi chwilami sam na sam – byłam dumna z tego, że za każdym razem, gdy mały płakał, pierś była po prostu najbardziej pewnym sposobem na uspokojenie go.
Do czasu.
Niestety od samego początku karmienia w szpitalu poprzez karmienie w domu miałam bardzo dużo stresujących sytuacji, o których nie będę tutaj pisać. Jak wiemy, dzieci wyczuwają emocje mamy i choć z całych sił starałam się nie denerwować, żaden sposób nie podziałał na mnie jak dotknięcie czarodziejską różdżką. Nerwów nie zdołamy stłumić, możemy jedynie ich nie pokazywać, ale co z tego, skoro w środku ciśnienie osiąga swoje apogeum? Mały wyczuwał je i odtąd karmienie stawało się dla niego nie przyjemnym, relaksującym aktem lecz bardzo stresującym doświadczeniem. Płakał coraz częściej, jednak przystawiałam go tak długo, aż zaczął ciągnąć. Z początku działało. Potem już nie. Czarę goryczy przelała informacja o nagłej śmierci mojego dziadka, z którym mieszkałam całe życie, który był dla mnie jak ojciec. Nie mogłam dojść do siebie, kilka dni karmiłam małego płacząc z żalu, co, oczywiście, znowu niekorzystnie odbijało się na moim maleństwu. Postanowiłam częściej odciągać pokarm laktatorem, aby mały nie odczuwał moich negatywnych emocji, jednak nadal co jakiś czas go przystawiałam. Nic z tego. Z biegiem czasu przeszłam całkowicie na laktator, piłam herbatki pobudzające laktację i podawałam mu swój pokarm z butelki. Oczywiście w późniejszym czasie kilkakrotnie usiłowałam przystawiać go do piersi – z marnym skutkiem. Niestety odciąganie laktatorem to nie to samo co ciągnięcie piersi przez maluszka, widziałam to na własne oczy, gdy ilość mleka malała w zadziwiającej prędkości. Z jednego odciągania początkowo było 150 ml, po dwóch – trzech tygodniach 60 ml, a po kolejnym tygodniu tylko 20 ml. Im częściej odciągałam, tym mniej było pokarmu. Herbatki nie podziałały.
W końcu doszło do tego, że nie było sensu w ogóle odciągać pokarmu, którego najzwyczajniej w świecie nie było.
Wiem, mogłam iść do poradni laktacyjnej, jednak niewiele by to zmieniło – stresujące sytuacje nadal miały miejsce i w żaden sposób nie mogłam tego zmienić. Oczywiście, byłam wściekła. Zwłaszcza na źródło moich problemów, ale niewiele mogłam na to poradzić. Moja przygoda z laktacją zakończyła się o wiele wcześniej, niż początkowo zakładałam. Najgorsza była bezradność.
Przeszliśmy na mleko modyfikowane, co początkowo odczuwałam jako swoją osobistą porażkę, choć wiedziałam, ze robiłam wszystko, co mogłam, aby pozostać przy karmieniu piersią. Na szczęście z czasem zmieniłam tor myślenia – przecież karmienie butelką to żadna tragedia! Tym bardziej, że naprawdę się starałam. Zupełnie nie rozumiem tego nacisku na młode mamy i braku wsparcia, za to masę oczekiwań. Trzeba było znaleźć w tym wszystkim jakieś plusy i ich się trzymać. Tak też zrobiłam. Dziś już nie rozpamiętuję, nie przeżywam. Mam jednak cichą nadzieję, że drugie dziecko possie moją pierś nieco dłużej. 🙂
Moim marzeniem było karmić piersią, ale nie udało się.
Upłynęło 10 dni po porodzie, a ja nie miała pokarmu. Maluszek płakał, a ja razem z nim. Pielęgniarki i opieka nie pochwalałby sztucznego pokarmu. Ja malucha przystawiali z nadzieją co chwile, że w końcu się uda. 11 dnia dostał sztuczne mleko i po raz pierwszy się najadł. Nie podawałam się. Wisiał mi na piesi, ale nie najadła się wiec dopijał się sztucznym.
Po nocach w ruch szła maszyna aby stymulować piesi- medela niezłe mi dawała wycisk. Jak uzbierałam 30ml z obu piesi to byłam szczęśliwa. Płakałam nocami i dniami. Po 3,5 miesiąca poddałam się. Mały wychowany jest na sztucznym mleku „ Aptamil” przez 1 roku, potem przeszłam na krowie : półpełne organic” Ocenie nie ma mowy aby młody wypił mleko. Nie cierpi jego smaku.
Taka moja historia. Kto chce niech ocenia.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Współczuję. Bardzo. Najważniejsze, że obie robiłyśmy wszystko, co w naszej mocy 🙂 trzymaj się!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oi znam ten ból.. Tylko, że w moim przypadku dziecko udało się karmić jedynie przez kilka dni i to z wielką męką. Będę szczera.. zabrało mi wytrwania w tym wszystkim..
PolubieniePolubione przez 1 osoba
My, mamy, mamy w sobie wiele siły, ale nie jesteśmy robotami. Nie warto nic sobie wyrzucać – starałaś się i to jest najważniejsze. ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jesteś dzielną i wspaniałą mamą! Takich sytuacji, podobnych mniej lub bardziej historii, gdzie mimo olbrzymich chęci się nie udało karmić piersią dłużej niż X czasu jest sporo. Ale myślę, że to głównie wina wadliwego systemu. Skąd my, kobiety, rodząc pierwsze dziecko mamy wiedzieć jak je karmić piersią? To wcale nie jest taka prosta sprawa jak nam się wydaje/wmawia. Lekarze i położne mają zatrważająco niską wiedzę w tym zakresie i jeszcze się nią nie dzielą. W szpitalach ginekologiczno-położniczych brakuje doradców laktacyjnych. W efekcie jesteśmy pozostawione same sobie i wyszukiwaniu wiedzy w internecie (w miarę możliwości, bo wiadomo jak to jest z płaczącym noworodkiem przy boku). Jeszcze na domiar karmienie piersią pozostaje tak trochę w sferze tabu, więc często brakuje nam wsparcia wśród osób najbliższych. To wszystko już samo w sobie skłania nas z czasem do sięgnięcia po butelkę.
Mi „życie” w kwestii karmienia piersią uratował blog Hafiji i świetna grupa na facebooku. Bez nich też pewnie zakończyłabym karmienie dość szybko.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ech, straszne jest to, że w dzisiejszych czasach nie możemy nawet liczyć na pomoc wykwalifikowanych do tego ludzi. Że, tak jak mówisz, bliscy również przyczyniają się do aktu desperacji, jakim jest płacz i sięgnięcie po butelkę. Złote rady, nagonka na karmienie piersią, gdy się nie da, ba, nawet przychodzenie w trakcie karmienia i mówienie, jak masz to robić, czemu dziecko płacze itp… Nic dziwnego, że zniechęca się mama, a jeszcze gorzej, że zniechęca się również dziecko.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No dokładnie, kobiety często przez takie rzeczy popadają w depresję, a dziecko na tym wszystkim w ostatecznym rozrachunku chyba cierpi najbardziej…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja karmiłam bardzo piersią bardzo krótko około 3 tygodni, ja nie miałam pokarmu, Filip był ciągle glodny nie było sensu męczyć jego i siebie a im bardziej chciałam go karmić yymvpokarmu było mniej
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W takiej sytuacji oczywiście, że nie było sensu. Czasami nie mamy na to wpływu mimo najszczerszych chęci. 🙂
PolubieniePolubienie