Czy można przygotować się na poród w 6 miesiącu ciąży?

Nie. Nie można. Do końca ma się nadzieję, że jednak do niego nie dojdzie.

Trochę Wam ponudzę historią mojej drugiej ciąży. Mogłabym w wielkim skrócie opisać wizytę u ginekologa, pobyt w szpitalu, poród i wszystko to, co działo się potem, ale.. po co? Może ktoś kiedyś będzie w podobnej sytuacji i znajdzie otuchę w historii, która jednak kończy się dobrze. I weźmie do siebie ostrzeżenie, żeby naprawdę uważać na siebie w ciąży i pilnować badań, nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że nic złego się nie dzieje.

Drugą ciążę przechodziłam dosyć dobrze i może z tego powodu najbardziej martwiła mnie wizja kilkudniowej rozłąki z synkiem oraz szansa na poród siłami natury po uprzednim cesarskim cięciu. Pierwszy poród trwał 17 godzin, był zakończony właśnie cesarką, z którą lekarze długo zwlekali – syn urodził się niedotleniony (na szczęście wszystko z nim w porządku), wobec tego nie chciałam ryzykować powtórki z rozrywki, tym bardziej, że różnica między porodami miała nie być duża. Bałam się rozejścia blizny i wszystkim tym, co mogło grozić mi oraz mojemu nienarodzonemu dziecku (podobno niedawno zmieniły się przepisy i lekarz przyjmujący do szpitala może po cesarce nakazać podjąć próbę naturalnego porodu). Co prawda mój ginekolog uspokajał mnie, iż napisze na moim skierowaniu, czym skończyło się pierwsze rozwiązanie, ale wiadomo, że ostateczną decyzję zawsze podejmuje lekarz, który przyjmuje na oddział. Do moich zmartwień doszły wyniki krzywej cukrowej – drugi wynik lekko ponad normę, umysł matki polki już przygotowywał się na wszystkie najgorsze scenariusze – cukrzyca ciążowa, dieta, insulina.. choć przecież studiowałam dietetykę i w głębi podświadomości spodziewałam się, że nie może być tak źle, ale że zazwyczaj mam pecha w życiu to zawsze nastawiam się na najgorszy scenariusz. Lepiej zostać pozytywnie zaskoczonym niż rozczarowanym, prawda?

Nadeszła wyczekiwana wizyta u lekarza, podczas której obawiałam się tej diagnozy. Spojrzał na wyniki, zmarszczył brwi i wypowiedział zdanie: „drugi wynik lekko podwyższony, trzeba ograniczyć cukier, będziemy kontrolować wagę”. Serio? Tylko tyle? Uff. I po co ta cała panika? Okazało się, że w 24 tygodniu ciąży przytyłam tylko jeden kilogram, więc w sumie problem cukrzycy ciążowej, której tak bardzo się obawiałam, jak na razie zniknął. Kamień spadł mi z serca. Reszta wizyty to już czysta formalność. Prawda?

No niestety nie. Najgorsze było przede mną.

Rozebrałam się, usiadłam na fotel do badania, upomniałam się o cytologię, którą ginekolog miał mi zrobić kilka wizyt wcześniej, ale ciągle gdzieś się śpieszył. W trakcie badania otworzył szeroko oczy i zmienionym głosem zapytał, który to tydzień. Już wiedziałam, że jest źle. Odpowiedziałam, że 24, on natomiast nakazał w trybie pilnym udać się do szpitala, najlepiej do wojewódzkiego, gdzie potrafiliby uratować tak skrajne wcześniaki. Szczęka mi opadła. Opis skierowania: rozwarcie 3 cm, szyjka znacznie skrócona, pęcherz płodowy widoczny w ujściu szyjki macicy. Zabronił mi nawet wychodzić z samochodu, żeby się spakować, gdyż mogłam urodzić w każdej chwili. Byłam zszokowana. To, co mówił dalej, docierało do mnie jak przez mgłę.

Jakim cudem? Przecież nic mnie nie bolało, nie plamiłam, nie miałam nawet twardnień brzucha. Zdrowo jadłam, nie biegałam i uważałam na siebie. Nie było żadnych znaków, że dzieje się coś niedobrego.

Najgorsza w tamtym momencie była dla mnie rozłąka z synem, z którym do tej pory byłam 24 godziny na dobę, z którym nie mogłam się nawet pożegnać i którego mogłam już nie zobaczyć przez najbliższe 3 miesiące. Kto z nim zostanie? Co z pracą męża? Przecież mamy na głowie kredyt.. Chyba jeszcze nie docierało do mnie, jakie to zagrożenie dla mojej nienarodzonej córeczki, skoro tym martwiłam się wówczas najmniej. Zaczęłam ryczeć i ryczałam każdego dnia przez kolejne dwa tygodnie w szpitalu. Tęsknota za dzieckiem i zagrożenie życia drugiego dziecka okazały się być czymś, z czym nie potrafiłam sobie psychicznie poradzić, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Zawsze staram się być twarda, nie użalam się nad sobą i nie lubię, gdy ktoś to robi, a tu zdarza się coś, co dosłownie rozwala mnie na łopatki.

Jednak posiadanie dzieci naprawdę sprawia, że serce mięknie jak czekolada w 30 stopniach Celsjusza na samą myśl o nich.

Po dwóch dniach spędzonych w szpitalu podano mi sterydy na rozwój płuc u dziecka (nie lubię określenia „płodu”), aby kolejnego dnia przeprowadzić zabieg założenia szwu Mcdonalda, dzięki któremu mogłam donieść ciążę nawet do 37 tygodnia. Poinformowano mnie o ryzyku, ponieważ pęcherz płodowy był tak nisko, że w trakcie zabiegu mogło dojść do jego przebicia i przedwczesnego porodu, a rokowania dla dziecka urodzonego w 24 tygodniu są bardzo złe. Jednak bez zabiegu rozwiązanie w najbliższych dniach również było pewne, więc lekarze woleli zaryzykować.  24/25/26  tydzień czy 37? Odpowiedź była prosta. Zaufałam im i się zgodziłam.

Zabieg się nie udał, pęcherz płodowy został przebity. Po przebudzeniu z narkozy czułam ruchy dziecka, jednak dodatkowo czułam sączące się wody płodowe. Okazało się, że poród zdołali powstrzymać, dostałam antybiotyk i tak bez tych wód musiałam jak najdłużej wytrzymać leżąc w łóżku dla dobra dziecka. Miałam w głowie mętlik, co mogłoby być teraz dla mojej córki najlepsze, ale mówiono mi, że wody płodowe produkują się na bieżąco i dziecko zawsze trochę ich u siebie ma. Wiadomo, że rozwijało się wolniej, co przy zagrożonej ciąży w 24 tygodniu nie napawało optymizmem. Ja miałam jedynie cały czas leżeć i obserwować, jaki kolor wód się ze mnie sączy. Dostawałam 3 różne antybiotyki, aby zapobiec rozwojowi sepsy u mnie i infekcji u dziecka, co w sumie z magnezem, luteiną i osłoną dawało 17 tabletek dziennie. Przez jeden dzień i noc po zabiegu miałam zabronione wyjście do toalety, dozwolone było sikanie do „basenu”, co tylko pogłębiło moje załamanie w tamtym momencie. Do wszystkiego dochodził fakt, że mam cienkie żyły, które ciągle się chowają i każde pobranie krwi lub wbicie wenflonu kończy się wielokrotnymi próbami, których sami pobierający zawsze mają dość, nawet anestezjolog. A krew miałam pobieraną co 2 dzień, jeden antybiotyk był podawany dożylnie, wenflon wbijany przed zabiegiem i przed porodem.. coś, co powinno podczas tego pobytu stanowić najmniej problematyczną i najmniej bolesną czynność, na samą myśl wysysało ze mnie energię i powodowało olbrzymi stres. Przez tydzień byłam sama na sali i czułam się, jakbym była w wariatkowie. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego pacjenci muszą płacić za telewizję 2 zł za godzinę, a więźniowie mają ją za darmo. To jest nie do pojęcia zwłaszcza dla kogoś, kto jest tak długo na sali zupełnie sam. Pobyt w szpitalu przepłakałam, przeczytałam cały Internet na temat skrajnych wcześniaków i miałam wyrzuty sumienia, że w ciąży za dużo chodziłam, za mało leżałam. Bo dlaczego tak się stało?

Po 1.5 tygodnia takiego stanu dostałam skurczy.

Ciąg dalszy w kolejnym wpisie.

15 myśli w temacie “Czy można przygotować się na poród w 6 miesiącu ciąży?”

  1. Miałam ciarki jak czytalam twój wpis… Taaak, jak ważne jest regularnie chodzić do lekarza i robić badania… Gdybys w ten dzień nie poszła na wizytę i przełożyła ją, nie wiadomo jakby się wszystko potoczyło. U mnie też jest nie wielka różnica wieku między córeczkami. Okropnie bałam się rozłaki ze starszą córką z którą również byłam 24h na dobe. Na szczęście tylko na 4 doby choć i to było dla mnie dużo. To jak przywitała mnie i młodsza siostre w domu mam w pamięci i nigdy nie zapomnę… U mnie pierwszy poród SN, indukowany… 2 był planowanym CC w 40 tygodniu więc chodziłam zestresowana by wcześniej nic się nie zaczęło i by czasem nie rodzic SN. Tak okropnie się tego boję po pierwszym porodzie który trwał 2 dni. Czekam na dalszą część. Pozdrawiam ❤️

    Polubione przez 1 osoba

    1. Widzisz, więc coś wiesz na ten temat. Dokładnie tak jak mówisz, gdyby wizyta była choćby kilka dni wcześniej to prawdopodobnie źle by się to skończyło. Też dużo przeszłaś. My, kobiety, potrafimy wiele znieść. Dziękuję za słowa otuchy ❤

      Polubione przez 1 osoba

  2. Współczuję Ci z całego serca tych przejść.
    I dziękuję, że je opisujesz. Niektórzy uważają, że takie okołoporodowe opowieści niepotrzebnie sieją strach wśród kobiet, które będą dopiero rodzić, ale moim zdaniem to ważne, by zdawać sobie sprawę, że ciąża (i poród) to nie spacerek, a maraton, bieg z przeszkodami. Właśnie po to, żeby trzymać rękę na pulsie, mieć świadomość symptomów, ale też taką – że czasem tak bywa.

    Ciekawa jestem ciągu dalszego i cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, jak wspomniałaś na początku.
    Moja bardzo bliska koleżanka też urodziła córeczkę bardzo wcześnie, w 24 tygodniu właśnie. To był inny przypadek, jej „przygoda” spowodowana była niefrasobliwością jej lekarza prowadzącego ciążę. Ale obecnie dziewczynka jest świetnym dzieckiem, ma już cztery lata. Całe szczęście współczesna medycyna potrafi uratować coraz wcześniej rodzone dzieci 🙂

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Dokładnie tak jak mówisz. Było ciężko, ale już jest dobrze. Koniec końców okaże się, że zawinił mój lekarz, ale ja też nie dopilnowałam wszystkiego.. Cieszę się, że chcecie znać ciąg dalszy. 🙂 Dziękuję za docenienie.

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz