nadziejo

czy słyszysz mój głos? im bliżej jestem granicy znoszącej ból tym bardziej traci swą moc wyciągam ku Tobie dłonie lecz oddalasz się, słabniesz i jak statek toniesz wołam Cię rozpaczliwie nie przypuszczając, że też stracisz siły i znikniesz jak długo jeszcze? nie zniosę więcej w milczeniu podnoszę wzrok i znów jesteś

żywiciel

wychodzisz, nadziejo? strach popycha cię na krawędź już zabrałaś swoje rzeczy bezpowrotnie zmierzasz w niepamięć on zostaje, chce być sam dokonuje spustoszenia wywołuje groźny żar widać zarys już płomienia nie chce być z nim sam na sam wszystko w popiół się obróci kiedy wrócisz tu, nadziejo? chodź i spróbuj mnie ocucić