Czy – wychowując dzieci – zdarzyło Wam się szukać jakichś informacji o tym, czy to, co robicie, jest słuszne?
Wydaje mi się, że większość z nas natknęła się – przypadkiem lub nie – na artykuł o „odpowiednich” zabawach, bajkach lub zdrowym odżywianiu dzieci. I nagle, gdy do tej pory uważałyście się za nawet dobre matki, dowiadujecie się, że wcale nimi nie jesteście. Ba, jesteście bardzo złymi matkami! Nagle okazuje się, że bajki, które same oglądałyście w dzieciństwie i które puszczacie swoim dzieciom uczą, jak zostać rasistami/mordercami/gwałcicielami. Nagle zabawy, w które tak lubi bawić się Twoje dziecko są mało kreatywne, cofają w rozwoju lub uczą innych złych nawyków, zabawki uszkadzają kciuk, zgryz, biodro lub oko, a dziecko, które powinno już robić salto w tył jeszcze tego nie robi. Nagle okazuje się, że to, co je Twoje dziecko to na dłuższą metę śmierć na talerzu, mało wartościowe posiłki, nie mówiąc już o tym, jakie fundujesz dziecku problemy zdrowotne wynikające z braku dostarczenia określonej liczby warzyw, owoców i białka.
Ech. Jestem, szczerze mówiąc, przerażona tym, jakie informacje można znaleźć w Internecie. I sposobem, w jaki są przekazywane. Młode mamy, czytając je, mogą się załamać, bo nagle macierzyństwo okazuje się zadaniem ponad siły. Okazuje się codzienną walką o prawidłowy rozwój dziecka. Często przegraną. Jak wybrać dobrą bajkę, skoro prawie każda jest zła? Jak dać dziecku coś wartościowego do jedzenia, skoro ciągle chce jeść to samo? Jak szukać kreatywnych zabaw, skoro pomysły się kończą, a pociecha po chwili się nudzi? Nasze samopoczucie, już i tak złe, pogarsza się i możemy rzeczywiście żałować, że w ogóle zdecydowałyśmy się na dziecko, skoro wychowanie go okazuje się tak ciężkie. Możemy mieć wyrzuty sumienia i przeświadczenie, że jesteśmy złymi matkami, a nagle radość z wychowania gdzieś ulatuje, nawet wręcz przeciwnie; obcowanie z dzieckiem staje się ciągłą presją, obowiązkiem trudnym do zniesienia. Przelewamy naszą frustrację na swoją pociechę. I jakie w końcu z tego wychodzą plusy? Głupi artykuł może stać się źródłem problemów na naprawdę wiele lat.
O ile perfekcjonizm dominuje u mnie w kilku kwestiach (co oczywiście też jest złe), o tyle w wychowaniu dzieci od początku miałam bardziej „wyluzowane” podejście. Dlatego, że ich szczęście jest dla mnie najważniejsze. Nie każe młodemu robić coś na siłę, bo to jest „bardziej rozwijające”, przecież tak naprawdę jego to tylko bardziej zniechęci. Niech się bawi, czym chce – mogę mu coś pokazać, zasugerować, ale jeśli odmówi, to odmówi, jego wybór. Jego zdanie też jest ważne i akceptowane. I codziennie mu to pokazuje. Co do kwestii jedzenia, od prawie roku je na przemian kilka produktów, niestety nie chce jeść warzyw i owoców, ale przynajmniej lubi zupy. Czasami nas zaskoczy i zje coś nowego lub to, co przeważnie odrzuca. Nie chce surówek, na nowości od razu kręci nosem. Skąd mu się to wzięło? Nie mam pojęcia. I co mu zrobię? Mam go głodzić? Niech je to, co lubi. Ja wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam, od początku rozszerzania diety codziennie jadł warzywa i owoce. Nagle bum, w jeden dzień mu się odwidziało i nie da się przemycić nic (na przykład w ziemniakach, które uwielbia), bo wyczuje milimetr buraczka i wypluje. Żadne sposoby i polepszanie smaku nie działają. Nie chcę go zniechęcać jeszcze bardziej, więc odpuszczam. Stawiam na stół, ale jeśli nie zje, to nie. Liczę na to, że ten etap minie, a jeśli miałabym przejmować się tym, co jest napisane w Internecie, musiałabym podciąć sobie żyły, bo jestem taką złą matka. Bo przeze mnie dziecko nie je warzyw (oprócz tych, które są w zupie) i owoców. Bo przeze mnie zostanie rasistą lub transwestytą. Bo przeze mnie, w porównaniu do rówieśników, będzie upośledzone. Takie wnioski można wyciągnąć po przeczytaniu podobnych artykułów.
Jedyna rada jest taka, żeby się tym nie przejmować. Kierować swoją intuicją. Dobrem dziecka, oczywiście, ale również jego szczęściem. Stawiać je na pierwszym miejscu, a dopiero na drugim rozwój. Odwrotna kolejność może przynieść opłakane skutki. Presja ciążącą na matkach jest w tych czasach ogromna, a spotkania z innymi mamami, które prześcigują się w konkursie na umiejętności dziecka, wcale tego nie ułatwiają. Cóż, ja mogę im jedynie współczuć, bo na pewno nie mają w sobie tyle radości z wychowywania, co ja.
I tak było u mnie gdy urodziłam pierwsze dziecko. Internet zrujnowal moja samoocenę w kwestii bycia mamą. Czułam się jak dno, które nie wie co dać dziecku do jedzenia,w co ubrać, w czym prac, jakie kosmetyki do kąpieli, niepotrzebnie używam chustek nawilżanych bo one ułatwiają ale są niedobre… Itd itd. Ale w końcu przestałam czytać. Dzieci zdrowe i szczęśliwe, ja też. 👌
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Brawo Ty 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To ja miałam lżej. Kiedy wychowywałam swoje małe pociechy nie było jeszcze internetu. A jadły to, co zdołałaś upolować w sklepie. To był jeszcze czas kartek na żywność. Nie było podstaw, a co dopiero brokuł, jarmuż, pomarańcze.. Powiem tak, staraj się i nie przejmuj się
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I nie wiadomo, co było lepsze.. Tak, to jedyna rada 🙂
PolubieniePolubienie
😊😊😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No tak, no tak, ale jak tu żyć z tym BRAKIEM SALTA W TYŁ?!? [a poważnie – nic tak nie dokopie, jak ludzie żywi, internety można wyłączyć, ludzi trochę trudniej… mój ociec na ten przykład miał do mnie pretensje, że nie ćwiczę z dziećmi tyle, co moja mama, bo ona nas uczyła szpagatu – a na mój argument, że była o 10 lat młodsza – siadł, policzył i wyszło mu 8,5 więc jednak trochę tego szpagatu mogłabym zademonstrować…także tak, jak tam Twój szpagat?]
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O matko, a myślałam, że to gruba przesada z tym saltem. 😂
PolubieniePolubienie
Matka była gimnastyczką… co prawda na emeryturze i niepraktykującą, ale mostek i szpagat robiła z marszu… Saltem się nie chwaliła XD
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zazdro! 😀
PolubieniePolubienie