Dobre pytanie. Na swój sposób pewnie każdy z nas jest za to wdzięczny. Jednak nie zdajemy sobie do końca sprawy z tego, że w ułamku sekundy możemy coś stracić. Wydaje nam się oczywiste, iż to wszystko jest na swoim miejscu, jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko jest w porządku. To u innych coś się dzieje, to innym zdarzają się wypadki, to u innych ktoś choruje. Kłócimy się o głupoty, denerwujemy, tracimy czas na zbędne dyskusje i doszukiwanie się problemów tam, gdzie ich nie ma, zamiast cieszyć się z tego, że wszystko jest dobrze, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam życie. Przekonałam się o tym w ubiegłym tygodniu. Mąż wrócił z pracy tak jak zawsze i nagle, chodzący okaz zdrowia, który nawet przeziębia się bardzo rzadko, położył się na podłodze z tak ogromnym bólem brzucha, że łzy płynęły mu z oczu. Byłam przerażona, w głowie pojawiło się tysiąc myśli na sekundę. Wylądował w szpitalu na kilka dni i choć ból zmalał, szukano przyczyny. Okazało się, że stosunkowo nic poważnego mu nie dolega (skończyło się na trzymiesięcznej kuracji tabletkami), ale wystarczył mi sam fakt, że go nie ma. Przecież zawsze był. Przecież każdy dzień spędzaliśmy razem, przecież to była oczywistość. I nagle go nie ma, nagle nie wiadomo, co mu się stało, nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.
Przekonałam się, że wszystko może nam zostać odebrane w jednej sekundzie, bez żadnego uprzedzenia, bez żadnych ostrzeżeń. Nagle wszystkie inne problemy bledną, nagle nic innego się nie liczy, zaczynamy targować się z Bogiem, byleby ta osoba była obok. Obiecujemy sobie, że w przyszłości już żaden kłopot nie przysłoni nam tej najważniejszej prawdy, bo przecież całą rodziną możemy mierzyć się ze wszystkim, możemy góry przenosić. Najważniejsze to być razem. Jednak wielokrotnie nie dotrzymujemy tej obietnicy. Wiem, że wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej i jestem wdzięczna, iż tak się nie stało. Zajęci codziennymi obowiązkami i problemami nie doceniamy swojego szczęścia, choć przecież nie robimy tego celowo. Za jakiś czas, gdy zapomnę o tym incydencie, pewnie zapomnę również o tym, o czym teraz piszę, choć tak bardzo chciałabym tego uniknąć. Dlaczego tylko w obliczu zagrożenia zdajemy sobie z tego sprawę? I dlaczego nawet wtedy ta świadomość jest tylko chwilowa? Życie byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy cieszyli się z małych rzeczy, ignorowali bzdury, które nam się nie spodobały, mieli opinie innych gdzieś i cieszyli się sobą. Zawsze, wszędzie, mimo wszystko. Dlaczego więc tego nie robimy? Dlaczego na dłuższą metę wykonywanie tych wszystkich działań jest takie trudne? Jesteśmy ciągle niezadowoleni, wiecznie nam wszystkiego mało. Jeśli coś nam się udało, cieszymy się z tego, ale chcemy jeszcze więcej. Czy to ALE nie towarzyszy nam w życiu zbyt często? Pomyślmy o swoich bliskich, o tym, jak bardzo ich kochamy. Bądźmy szczęśliwi, że ich mamy, bez zamartwiania się o przyszłość, bo nie zmienimy tym biegu wydarzeń. Patrzę na śpiącego syna, na męża oglądającego telewizję i jestem szczęśliwa. Mimo szeregu innych problemów. Tego i Wam życzę.
Masz rację nic w życiu nie jest na zawsze. W chwili zagrożenia przypominamy sobie o Bogu, składamy obietnice a z dotrzymaniem jest różnie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj tak, prostego codziennego życia nie doceniamy. Dopiero choroba i możliwość utraty, zdrowia, bliskich, tego co zawsze było, sprawia, że się opamiętujemy. Pytanie tylko, na jak długo:-)
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Mądre słowa.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie bez powodu wielu doradców dobrego samopoczucia poleca praktykowanie ‚rytuału wdzięczności’, czyli myślenia o tym, za co jesteśmy wdzięczni. W dobie Instagrama i szczęścia wszystkich ludzi dookoła daje to rzeczywiście dobre poczucie proporcji.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda, daje to poczucie swego rodzaju uwolnienia od złych i niepotrzebnych myśli. Niestety wielu ludzi, mimo posiadania tej wiedzy, nadal woli praktykowanie rytuału marudzenia i myślenia o tym, czego nam brakuje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba