Po północy dostałam skurczy. Przeraziłam się. Przygotowywałam się już psychicznie na leżenie w szpitalu do 34 tygodnia, bo tylko tyle mogli przedłużyć ciążę bez wód płodowych, zastanawiałam się nawet nad skorzystaniem z pomocy psychologa, którego tak desperacko usiłowano mi wcisnąć, a którego pomoc od razu odrzuciłam. Nie wyobrażałam sobie tak długiej rozłąki z moim synem, ale musiałam myśleć o córce priorytetowo. Wiedziałam, że do syna wrócę tak czy siak, a córkę mogę uratować jedynie swoim spokojem i leżeniem.
Miałam nadzieję na powstrzymanie akcji porodowej, o czym poinformowano mnie wcześniej, więc szybko zadzwoniłam po położną, która zrobiła mi ktg. Niestety dziecko było zbyt nisko ułożone i dwadzieścia minut badania nic nie wykazało. Jednak wiedziałam już, że skurcze mam co trzy minuty, ponieważ dziewczyna z mojej sali liczyła mi czas między skurczami. Po ponownym dwudziestominutowym badaniu okazało się, że mam je już co dwie minuty. Praktycznie od razu! Było za późno na powstrzymanie akcji porodowej, więc po zbadaniu przez lekarza, który zdecydował o cesarskim cięciu ze względu na położenie pośladkowe, zostałam przygotowywana do tego zabiegu. Gdy już czekałam na rozwiązanie w fartuchu operacyjnym, byłam na porodówce sama i przez te chwile przerwy między skurczami zastanawiałam się, co teraz będzie z moim dzieckiem. Czy przeżyje? Czy będzie zdrowe? Nie życzę nikomu porodu z wiedzą, że z dzieckiem na pewno coś będzie nie tak. Z niepewnością, czy przeżyje i czy będzie sprawne. Tyle czytałam o wcześniakach… Jest mnóstwo szczęśliwych historii, ale również są te z koszmarnym zakończeniem i zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. Jedno jest pewne: są to bardzo silne, mające ogromną wolę życia dzieci. Niejeden dorosły nie dałby rady przeżyć tyle, co wcześniak w pierwszych miesiącach swojego życia. To naprawdę zadziwiające.
Skurcze nasilały się z każdą minutą; nie mogłam się doczekać, aż dostanę zastrzyk i ten ból minie, tak jak w przypadku pierwszego porodu, jednak nic takiego się nie działo. Gdy w końcu położna weszła na chwilę do sali i zapytałam, ile mam jeszcze czekać, dowiedziałam się, że aktualnie jest przeprowadzane inne cesarskie cięcie, w wyniku którego kobieta zaczęła krwawić (swoją drogą jak to możliwe, żeby w wojewódzkim szpitalu nie można było przeprowadzić dwóch cesarek na raz?). Czekałam, minęła godzina, dwie, trzy… Ból stał się nie do zniesienia. Ponownie przyszła położna, aby oznajmić, że już czas, założyć mi cewnik i ponownie wyjść. Już wtedy miałam dość, ból był większy niż przy pierwszym porodzie, choć nie wiem, jak to mogło być możliwe. Może mi się wydawało? A może położenie pośladkowe sprawia, że ból jest większy? Nie wiem. Po chwili wszedł doktor, który „usłyszał, że mam już prawie pełne rozwarcie”. Świetnie, czemu ta położna nie mogła najpierw mi tego powiedzieć, skoro sprawdziła to przy zakładaniu cewnika, tylko od razu poleciała z tym do lekarza? Zamknęłam oczy. Wiedziałam już, co to oznacza.
O nie.
Poród naturalny.
Wszystko, czego tak się bałam, właśnie miało miejsce tu i teraz. Zaczęłam się kłócić z lekarzem, że nie chcę, aby córka na dodatek była niedotleniona, tak jak stało się z moim pierwszym dzieckiem przez zwlekanie z cesarskim cięciem, jednak – wiadomo – gdy lekarz już coś postanowi, nie ma miejsca na dyskusję. Ponoć nóżki były już w kanale rodnym i wykonanie zabiegu zaszkodziłoby i mi i córeczce. Uwierzyłam im. Przeniesiono mnie na fotel do rodzenia, a po kilku próbach wbicia wenflonu podłączono oksytocynę, która i tak zeszła dopiero po porodzie. Znowu zostałam sama na sali, miałam skurcze jeszcze około 40 minut, podczas których myślałam, że umrę, aż poczułam, że zaczynam przeć. Zaczęłam się wydzierać, żeby ktoś przyszedł (jak można zostawić rodzącą samą z pełnym rozwarciem?), a gdy przyszli i minęło jeszcze kilka okropnych minut, czułam tylko coraz większy ból w kroczu oraz to, że nogi robią mi się miękkie, a oczy zamykają. Cały czas próbowałam z tym walczyć, aż w końcu wszystko się skończyło. Wyciągnęli ją. Nie płakała. Położono mi ją na chwilę na brzuch, aby owinąć w jakąś folię i od razu zabrać, a ja zostałam ze swoimi obawami, bólem i innym lekarzem, który zaczął mnie szyć. Okazało się, że zrobili mi niezłe nacięcie, aby wydobyć dziecko „z pomocą ręczną”, żeby samo nie przechodziło przez kanał rodny, bo było zbyt miękkie. Teraz już wiedziałam, skąd ten olbrzymi ból przy porodzie tak malutkiego dziecka. Położenie pośladkowe prawdopodobnie też swoje zrobiło. Poród jednak nie był tak długi, jak pierwszy i zaczynałam mieć nadzieję, że może jednak to cierpienie jakoś pomoże mojej córce, w końcu przekazałam jej dobre bakterie, kiedy przechodziła przez kanał rodny (nazajutrz lekarz powiedział mi, że wyciągnęli małą w ostatniej chwili, czemu – nie wiem, bałam się usłyszeć odpowiedź i nie pytałam). Po założeniu pięciu szwów, które pozbawiło mnie resztek sił, znowu zostałam sama i znowu zastanawiałam się, co teraz będzie.
Przekazano mi, że malutka waży 850 gramów.
Po godzinie przewieziono mnie na salę poporodową, gdzie miałam czekać na pediatrę, który powie coś o stanie zdrowia małej. Przyszedł dopiero o trzynastej, a poród odbył się przed szóstą rano. Przez siedem godzin nie wiedziałam nawet, czy moje dziecko żyje. Leżałam nieruchomo, patrząc w ścianę i po chwili dostałam ochrzan, że leżę, podczas gdy powinnam już się przebrać i chodzić, by macica się obkurczała. Gdy poszłam pod prysznic dostałam ochrzan za to, że za dużo chodzę, a straciłam tyle krwi. Specjalnie mnie to nie zdziwiło, jednak nie miałam ochoty wkurzać się na położne, które niestety zbyt często mijają się z powołaniem. Miałam w głowie tylko jedną myśl: co teraz? Jak dziecko ważące 850 gramów może wyjść z tak skrajnego wcześniactwa obronną ręką? To niemożliwe. Szykowałam już listę niekończących się dolegliwości, które mogłam usłyszeć, gdy w końcu przyjdzie lekarz podzielić się ze mną stanem zdrowia mojej córki, o ile w ogóle przeżyła. Wiedziałam, z jak niską punktacją Apgar rodzą się skrajne wcześniaki, wiedziałam, że nie są w stanie samodzielnie oddychać i co może stać się z ich mózgiem. Wiedziałam, że mogą umrzeć nawet kilka dni lub tygodni po urodzeniu. Wiedziałam, że wszystkie narządy mają niedojrzałe i praktycznie wszystko jest możliwe, biorąc pod uwagę ich dalszy rozwój poza łonem matki. Wszystkie negatywne scenariusze miałam już przeanalizowane i usiłowałam się na nie przygotować. Czułam się, jakbym stała obok, a to wszystko dotyczyło zupełnie innej osoby. Nigdy nie byłam w podobnej sytuacji i wiem, że nie da się na to przygotować, choćby nie wiadomo jak długo usiłowało się to zrobić.
Możemy mieć dużo kasy, mieszkać w willi z basenem, prowadzić biznes życia, jednak nic nam to nie da, gdy nie mamy zdrowia, którego nie jesteśmy w stanie kupić. A w wielu przypadkach nie mamy na nie najmniejszego wpływu i żadna kwota na koncie nie jest w stanie nam zagwarantować, że wszystko będzie dobrze.
Przed południem przyjechał mąż i razem w milczeniu czekaliśmy na pediatrę, od którego słów zależało całe nasze przyszłe życie.
Ciąg dalszy w kolejnym wpisie. Dziękuję Wam za tyle dobrych słów i proszę o cierpliwość.
Trzymajcie się!
O matko, jak ja Ci współczuję tych przeżyć! Byłaś niesamowicie dzielna! 👍🏻 Cieszę się, że się tym z nami podzieliłaś i mam nadzieję, że pozwoliło Ci to choć trochę uporać się z tymi doświadczeniami.
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, a tymczasem ściskam Cię mocno, dzielna kobieto! 😘💪🏻
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
A wiesz, że masz rację? Chyba mi to pomaga. Dziękuję Ci bardzo za te słowa, dużo dla mnie znaczą, zwłaszcza, że nie czuję się dzielną kobietą. ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No jak to? Tyle wytrzymałaś dla córeczki, w dodatku w rozłące z synkiem! Jaki facet by tyle wytrzymał, mi powiedz? Jesteś BARDZO dzielna, a to że tego nie czujesz wcale tego faktu nie zmienia. Nasza siła, wytrwałość, odwaga ujawniają się często właśnie w takich podbramkowych sytuacjach. Jesteś wielka! 😍
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fakt, facet chyba żaden by nie wytrzymał, ale co oni by w ogóle wytrzymali? 😀 Ojej, ale mi miło. Dziękuję Ci jeszcze raz ❤ to prawda. Jesteśmy w stanie baardzo wiele znieść, nawet o tym nie wiedząc.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Całe szczęście ze u mnie Wszystkie położne okazały sie w porządku. I przy porodzie sn i po cc miałam doskonała opiekę.
Domyślam się, ze opisując nam to wszystko przeżywasz to w środku jeszcze raz na nowo
Ja bym chyba oszalała nie wiedząc co dzieje sie z moim dzieckiem przez tyle czasu
Pozdrawiam, ściskam i czekam na ciąg dalszy
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Łatwo nie było. Pozdrawiam również. 😘
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ile człowiek musi znieść. A wydawałoby się, ach ciąża to nie choroba, niejedna przeszła urodziła, to i ja. A tu tyle zakrętów czeka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak. Ta historia pokazuje, że wszystko się może zdarzyć
PolubieniePolubienie
Mam nadzieję że skoro o tym piszesz to najgorsze za Wami
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czas pokaże..
PolubieniePolubione przez 1 osoba